wtorek, 31 października 2017

Z archiwum #5

Na zakończenie miesiąca zdecydowałam się tym razem powrócić do przeszłości i wyciągnąć kilka zdjęć z przeszłości. Jakoś się tak złożyło, że wszystkie one w jakimś stopniu okrążają temat sklepów i zakupów. Oczywiście z każdym z nich wiąże się jakaś historia, którą postanowiłam krótko obrać w słowa w tym poście. Zdjęcia pochodzą z przełomu lat 2011 – 2012.

Zapraszam na dzisiejszy post z serii Z archiwum!

Recycle Art

Dzisiejszy post chciałabym zacząć od pokazania Wam nietypowej sztuki. Z czystą premedytacją nazywam to sztuką, a przedstawione przedmioty dziełami. Ktoś może nazwać to jedynie kupą śmieci i żelastwa, ja jednak odnajduje w tym ogromny talent. Z grupą Recycle Art miałam okazję spotkać się już nie raz. Ich główna siedziba znajdowała się niegdyś niedaleko mojego domu. Twórcy zaszczycają również swoją obecnością przeróżne szwajcarskie eventy, przyjeżdżają na większe jarmarki świąteczne i sprzedają swoje prace.




Grupa Recycle Art tworzy rzeźby z części samochodowych i rowerowych, śrubek czy zębatek. Często odtwarzają również postaci z bajek czy bohaterów filmowych. Ciekawie wyglądają także wykonane w ten sam sposób samochody w oryginalnych rozmiarach. Najwyższe z ich rzeźb mierzą nawet 8 metrów wysokości! Przyznajcie, że wygląda to bardzo oryginalnie. Mieszkając niedaleko, mieliśmy szansę podziwiać zmieniające się figury na zewnątrz ich sklepu.



Fanka Hello Kitty

Gdy przyjechałam do Szwajcarii, moja siostra była jeszcze małym dzieciakiem, przepadającym za różem i postacią Hello Kitty. Znając jej upodobania, bardzo często wyszukiwałam w sklepach rzeczy z tym motywem, by przy nadarzającej się okazji sprezentować jej coś wyjątkowego. Często przesyłałam jej również zdjęcia rzeczy, które wydawały się mnie samej interesujące.



Idąc tym tropem, uchowały się jeszcze zdjęcia z tamtych czasów, przedstawiające między innymi figurkę Hello Kitty w wersji świątecznej. Wypatrzyłam ją na stoisku Swarovskiego podczas zuryskiego jarmarku bożonarodzeniowego. Godna uwagi jest zwłaszcza cena: 165 franków. Być może nie widać tego dokładnie na zdjęciu, ale ta figurka miała raptem wielkość kciuka. Innym przykładem był pokój stworzony właśnie dla wielbicielki tej postaci, który był niewątpliwie marzeniem mojej siostry. Jak to jednak bywa z dziećmi, ich upodobania szybko się zmieniają.



























Co zrobić z podartymi dżinsami?

Pozostając przy sklepowych wystawach i tym, co można na nich wypatrzeć, ciekawy okaz stanął niegdyś w naszym najbliższym centrum handlowym. Był nim fotel obszyty kawałkami dżinsów. Naturalnie była to reklama jednego ze sklepów z odzieżą dżinsową.


Poczucie humoru Francuzow

Na kolejny wystawowy smaczek natrafiliśmy we Francji, a konkretniej w Marsylii. Czy ma być to dowód na nietypowe poczucie humoru tej narodowości? A może raczej spojrzeć na to pod kątem nieznajomości bądź niechęci do nauki języków obcych? Najbardziej prawdopodobne wydaje się wytłumaczenie zwykłego chwytu marketingowego, bo na wszechobecny napis Fucking soldes od razu zwróciliśmy uwagę.


Coca-Cola w akcji

Pamiętacie jeszcze akcję Coca-Coli ze znajdowaniem swojego imienia na etykiecie? Z imieniem Angelika w Szwajcarii się nie spotkałam, a jedynie ze skróconą wersją, która odnoszę wrażenie również do popularnych nie należy. Mimo że nie pijam Coca-Coli i nie znoszę, gdy ktoś zwraca się do mnie w ten sposób, poniższa butelka znalazła się również w moich rękach.



czwartek, 26 października 2017

Mix nowości kosmetycznych i przesyłki - wrzesień / październik

Moje pozbywanie się zapasów idzie mi powoli, ale przesuwa się do przodu. Dziś mogę zaprezentować Wam pierwszy wpis z serii haul, który w całości opiera się na produktach, które musiałam kupić z powodu ich braku. Konieczność zmusiła mnie do zrobienia kilku zakupów, co muszę przyznać jest całkiem przyjemnym uczuciem. W końcu nie widzę zalegających kosmetyków w postaci 20 opakowań jednego rodzaju... Dużą część tych nowości stanowią także przesyłki, które otrzymałam w celu przetestowania. Jeśli jesteście ciekawe któregokolwiek z tych produktów, to koniecznie dajcie znać, bym opisała je Wam bliżej w Testowni, w której swoją drogą już dawno żaden produkt się nie pojawił.

Zapraszam na przegląd nowości!

1) Szampon + miniaturka
Marka: Guhl
Rodzaj: Tiefen Aufbau
Sklep: DM
Pojemność: 250 ml + 50 ml
Cena: 3,45 euro



Charakterystyka: Szampon odbudowujący przeznaczony do włosów zniszczonych. Regeneruje, wzmacnia i pielęgnuje włosy dzięki zawartości oleju monoi i keratynie. Nie jest to mój pierwszy kontakt z tym produktem. Chciałam przypomnieć sobie jego działanie przed opisaniem marki na blogu. Skusiła mnie również dołączona miniaturka produktu, którą z powodzeniem zabrałam ze sobą na wyjazd.

2) Peeling myjący
Marka: Terra Naturi
Rodzaj: Orange & Minze
Sklep: Müller
Pojemność: 200 ml
Cena: 4,25 fr.



Charakterystyka: Peeling myjący marki Terra Naturi to produkt wegański, który ma w delikatny sposób usuwać martwy naskórek i gruntownie oczyszczać pory. Przeznaczony do użytku pod prysznicem. Ma intensywny zapach łączący w sobie nuty pomarańczy i mięty. Po wykończeniu wszystkich peelingów Joanny nie został mi żaden produkt w kolejce, toteż musiałam zaopatrzyć się w coś na lokalnym rynku. Wybór padł na tę znaną markę. 

3) Krem do kąpieli
Marka: Tetesept
Rodzaj: Kleopatras Geheimnis
Sklep: Müller
Pojemność: 20 ml
Cena: 1,95 fr.



Charakterystyka: Dodatek do kąpieli w formie zamkniętego w saszetce kremu na bazie mleka, miodu i oleju migdałowego. Zestawienie takich składników ma zabezpieczać skórę przed wysuszaniem i zapewnić jej intensywną pielęgnację. Jedna saszetka produktu przeznaczona jest do jednej kąpieli. Produkt nie zawiera parabenów, silikonów, olejów mineralnych ani mydła. Dostępny również w dużej butelce. Skończyły mi się wszelkie płyny i kule, które mogłabym dorzucić do kąpieli, więc pomyślałam, że sięgnę po markę Tetesept, która jest tu bardzo znana, a ja jeszcze nigdy jej nie używałam.

4) Maszynki do golenia
Marka: Gillette
Rodzaj: Simply Venus
Sklep: DM
Pojemność: 4 szt.
Cena: 1,65 euro



Charakterystyka: Opakowanie jednorazowych maszynek do golenia. Tym razem jest to wersja niebieska (zazwyczaj sięgam po różowe). Maszynki te charakteryzują się podwójnym ostrzem, paskiem nawilżającym, zapewniającym gładkie przesuwanie maszynki oraz rączką w kształcie łezki.

5) Chusteczki do demakijażu
Marka: Bebe
Rodzaj: Young Care
Sklep: Radikal
Pojemność: 2 opak. po 25 szt
Cena: 3,50 fr.



Charakterystyka: Mokre chusteczki to podstawa każdego wyjazdu. Te zakupiłam właśnie w tym celu. Produkt marki Bebe charakteryzuje się 5 cechami: usuwa gruntownie nawet wodoodporny makijaż, nie wymaga zmycia, odświeża twarz, można spokojnie używać go do demakijażu oczu, gdyż nie zawiera alkoholu, przy czym nie wysusza skóry i jest delikatny. Produkt przeznaczony do skóry normalnej.

6) Pasta do zębów
Marka: Elmex
Rodzaj: Karriesschutz
Sklep: Radikal
Pojemność: 2 opak. po 75 ml
Cena: 4,95 fr.


Charakterystyka: Pasta, która najczęściej u mnie gości, to zdecydowanie Elmex. Tutaj dorwałam podwójne opakowanie w korzystnej cenie, więc nie wahałam się kupić.

Przesyłki:

7) Krem BB do nóg
Marka: L'oreal
Rodzaj: Summer Legs; Sublime Bronze
Pojemność: 150 ml
Przesyłka: Toluna


Charakterystyka: Nowy produkt L'oreal póki co wszedł na rynek w krajach norweskich i taki też język znajduje się na opakowaniu, co utrudnia mi jego dokładną charakterystykę. Z tego co zdążyłam zauważyć jest to kosmetyk działający na zasadzie sztucznych rajstop. Nie sądzę, bym chciała go używać, biorąc pod uwagę to, że mamy już jesień i raczej nie będzie już okazji do pokazywania nóg. W dodatku jestem raczej bledziochem i dziwnie wyglądałoby, gdyby moje nogi zdecydowanie odróżniały się kolorem od reszty ciała.

8) Primer retuszujący
Marka: Garnier
Rodzaj: Skin Naturals
Pojemność: 30 ml
Przesyłka: Toluna


Charakterystyka: Jak widać Toluna postanowiła mnie rozpieścić i otrzymałam od niej aż dwa produkty w bardzo krótkim przedziale czasowym. Z tego jestem zdecydowanie bardziej zadowolona. Jest to baza retuszująca niedoskonałości i pory, która ma za zadanie optycznie zmniejszać widoczność przebarwień. Efekt gładkiej skóry powinien pojawić się już po 5 sekundach od aplikacji. Na razie jestem w fazie testów tego produktu. Opakowanie zewnętrzne zostało nieco uszkodzone w trakcie przesyłki.

9) Podkład
Marka: Artdeco
Rodzaj: High Definition Foundation
Odcień: 04 Neutral Honey
Pojemność: 8 ml
Przesyłka: Artdeco



Charakterystyka: Miniaturka od marki Artdeco, którą otrzymałam, zawiera 8 ml podkładu o najjaśniejszym z dostępnych odcieni. Całe szczęście, bo kolor jest dla mnie idealny. Producent zapewnia, że jest to kosmetyk nadający twarzy efekt drugiej skóry i niewidzialnego make-upu. Miałam go na sobie już dwa razy i faktycznie muszę przyznać, że coś jest w tych słowach prawdą, bo krycie jest minimalne i twarz wygląda jak gdyby była pozbawiona makijażu.

10) Krem na dzień
Marka: Vichy
Rodzaj: Slow Age
Pojemność: próbka 1 ml
Przesyłka: Vichy


Charakterystyka: Marka Vichy dba z kolei, bym po zużyciu każdej próbki produktu, miała w zanadrzu kolejny. To już któraś z kolei próbka kosmetyku serii Slow Age, która swoją drogą jest w moim odczuciu świetna. Tę próbeczkę zużyję również z ogromną przyjemnością.

Rabat 25%
Marka: WE


Otrzymałam również imienny rabat na zakupy w sklepie WE na najnowszą kolekcję ubrań damskich i męskich bez kwoty minimalnej.


Czy znacie któryś z tych produktów? Który kosmetyk Was zaciekawił?

sobota, 21 października 2017

Z przymrużeniem oka #4 - Czego nauczyła mnie Szwajcaria?

Czasem trudno w to uwierzyć, ale w Szwajcarii spędziłam już ponad 5 lat. Czas leci nieubłaganie i nie sposób go zatrzymać. Do Polski jeżdżę stosunkowo rzadko. Ostatnie wyjazdy były związane jedynie z organizacją ślubu, a teraz w ogóle nie zapowiada się, żeby częstotliwość wyjazdów się zmieniła. Jeśli myślę o mojej emigracji, to z pewnością nie jak o emigracji zarobkowej, ale ten temat poruszę innym razem. Po 5 latach mogę śmiało powiedzieć, że czuję się tu jak u siebie. Mówiąc „dom”, mam na myśli właśnie Szwajcarię. Po tej okrągłej rocznicy nadszedł czas na odrobinę refleksji, dlatego też zapraszam Was do przeczytania dzisiejszego postu.

Czego nauczyła mnie Szwajcaria?

-> Samodzielności

Wyjazd do Szwajcarii wiązał się dla mnie również z wyprowadzką z rodzinnego domu. Bez wątpienia była to więc dla mnie znacząca podróż, która zmieniła moje życie. Od czasu wyjazdu spadły na moją głowę wszystkie obowiązki domowe, których wcześniej często nie wykonywałam. Nie było już mamy, która podstawi pod nos talerza z kanapkami czy wypierze ubrania. Jednym zdaniem: „Byłam na swoim...”. Być może trudno w to uwierzyć, ale w momencie wyjazdu miałam np. dwie lewe ręce do gotowania i przypalałam nawet wodę na herbatę. Zawzięłam się jednak i postawiłam cel: nauczyć się tej czynności i być w tym naprawdę dobra. Po kilku latach dostaje nawet zamówienia na domowe wypieki, więc cel chyba został osiągnięty (choć moja rodzina nadal nie wierzy, że własnoręcznie wykonuje wszystkie z przesyłanych na zdjęciach potraw i ciast :P)



Wracając do tematu, w Szwajcarii musiałam wejść w dorosłe życie, które wiązało się także z wejściem na poważniejszy etap związku: wspólne zamieszkanie, które często ukazuje nie tylko zalety, ale i wady partnera. Właśnie z tym kojarzą mi się pierwsze miesiące spędzone w tym kraju. Przede wszystkim była to spora nauka nad samą sobą.

-> Uprzejmości

Osobiście zawsze uważałam się za osobę uprzejmą, ale też nie do przesady. Umiałam posługiwać się magicznym słowami i nie było dla mnie problemem przywitanie się z sąsiadem czy przeproszenie, gdy przypadkiem na kogoś wpadłam. Szwajcaria zdefiniowała jednak na nowo moje pojęcie uprzejmości. Już pierwsze wyjście do sklepu pokazało mi, z czym będę mieć do czynienia. W małym osiedlowym sklepiku zostałam 4 razy spytana o to, co może mi pokazać jedna z pracownic (po czym jeszcze 10 razy zapewniano mnie, że są w pobliżu gdybym jednak czegoś szukała). Każdy pracownik przywitał się ze mną i pożegnał, słowa: dziękuję i proszę zostały powtórzone 30 razy. No i ten początkowo irytujący, nieco sztuczny (tak mi się wydawało) uśmiech od ucha do ucha. Początkowo było to dla mnie bardzo męczące, zwłaszcza, że jestem osobą, która woli pozostać jak najbardziej anonimowa. Nie lubię skupiać na sobie niczyjej uwagi, a idąc do jakiegokolwiek sklepu zawsze szukam produktów sama. 



Ten poziom uprzejmości, do którego musiałam się dostosować wszedł na moje wyżyny. Przeżyłam nawet niezbyt miłą sytuację, w której w pracy złożono na mnie skargę za bycie niemiłą w momencie, gdy byłam dla każdego o 50 razy bardziej miła niż zachowywałabym się normalnie w Polsce. Posłuchałam się rady, która brzmiała: „Przesadzaj!” Na każdym kroku mówiłam dzień dobry, wszystkich przepraszałam i dziękowałam im za każdy drobiazg. Życzyłam ludziom na ulicy miłego dnia, prawiłam komplementy. No i poskutkowało! Szwajcarska uprzejmość weszła mi tak w krew, że obecnie, jadąc do Polski, nikt nie chce iść ze mną na zakupy, bo twierdzi, że zachowując się tak jak na co dzień w CH, zwracam na siebie za dużo uwagi. Ot, różnice kulturowe!

-> Rasizmu

Ten punkt jest zdecydowanie najbardziej kontrowersyjny. W dodatku kłóci się on z powyższym punktem, ale spróbuję Wam to jakoś wyjaśnić. Będąc w Polsce, miałam bardzo nikły kontakt z obcokrajowcami. Jeśli już go nawiązywałam, to były to bardzo serdeczne kontakty międzyludzkie i pochodzenie nie miało żadnego znaczenia. Przecież liczy się człowiek! Umówmy się jednak, że ilość obcokrajowców w Polsce nie jest aż tak wysoka, by na co dzień była zauważalna. W Szwajcarii istnieje tak dużo kultur i zderza się z sobą tyle narodowości, że nie może nie dochodzić do spięć. Na marginesie muszę Wam powiedzieć, że często słyszałam stwierdzenia od rodowitych Szwajcarów, że mają dość obcokrajowców w kraju. Przez cały ten czas pobytu tutaj przy ciągłym kontakcie z ludźmi wyrabia się jednak opinie o konkretnych grupach społecznych na podstawie własnych doświadczeń. 



Pracując w branży, która wymaga bezpośredniego kontaktu z człowiekiem, często nawiązywania znajomości ze stałymi klientami i obserwacji zachowań różnych narodowości, wywołała ona u mnie efekt odwrotny od zamierzonego. Nie stałam się bardziej tolerancyjna dla innych kultur, a wręcz przeciwnie: przekonałam się, że nie mogłabym żyć w innych warunkach. Przestałam wierzyć, że dwie osoby różnych kultur i narodowości są w stanie stworzyć udany związek, dlatego podchodzę do takich romansów wśród moich znajomych sceptycznie, co mają mi za złe. Z dezaprobatą patrzę też na kobiety owinięte szmatami od stóp do głów – nie ze względu na nietolerowanie tej religii. Denerwuje mnie okropnie to, że ktoś przyjeżdża do cywilizowanego kraju i nie jest w stanie dostosować się do reguł, które w nim panują - nie tylko wyglądem, a przede wszystkim zachowaniem. Mnie też nie wszystko się tu podobało, ale chciałam żyć w tym miejscu, więc musiałam się dostosować. Nie wspominając już o sytuacjach, które widziałam nagminnie wśród konkretnej narodowości, a które wywołały u mnie bardzo negatywny stosunek do nich. I nie chodzi tutaj o przykrość wywołaną przez jedną osobę, a podejście życiowe wynikające z ich wychowania, kultury itp., które zakłada np. brak szacunku do kobiety i pod tym względem mogę śmiało powiedzieć, że jestem rasistką dla takich osób.

-> Rezygnacji z toksycznych relacji międzyludzkich

Podejrzewam, że każda osoba, która wyjechała za granicę, przyzna mi rację. Będąc w ojczystym kraju, wybieramy sobie znajomych, przyjaciół. Mieszkając za granicą, każdy kontakt z rodakami jest na wagę złota i człowiek przyjaźni się ze wszystkimi. Nie ma nic dziwnego w tym, że 20-latek kumpluje się z kimś, kto mógłby być jego ojcem itp. 



Żyjąc w Szwajcarii poznałam pojęcie toksycznych związków międzyludzkich. Trwałam w nich tak długo, aż sama zaczęłam zauważać, jakie szkody przynoszą one mi. Ba! Zaczęłam zauważać, ile wcześniej było takich więzi, które wprowadzały mnóstwo nieczystej atmosfery w moje życie. W tym momencie mogę oświadczyć, że jestem bardzo wyczulona na takie relacje. W mig je rozpoznaje i potrafię z nich od razu zrezygnować. Być może późno, ale zawsze!

PS. O relacjach Polaków za granicą można akurat rozprawiać godzinami i napisać milion powieści, więc najlepiej jest zakończyć ten punkt w tym miejscu.

-> Nie przejmować się opinią innych

Pewnie każdy z Was słyszał wielokrotnie zdanie: „A co ludzie powiedzą...”. Sama wychowałam się w domu, gdzie opinia ludzi wokół bardzo wpływała na zachowanie czy podejmowane decyzje. Szwajcaria dała mi ogromny dystans do wszystkiego, co dzieje się w Polsce, nie tylko w kraju czy miejscowości, ale przede wszystkim u rodziny czy znajomych. Do tej pory docierają do mnie newsy pt: „A ten powiedział to, a tamten uważa, że źle robisz” i mój ulubiony: „Wszyscy pytają kiedy dziecko”. 



W Szwajcarii każdy żyje swoim życiem. Większość osób tu wychowanych nigdy nie zada Ci prywatnego pytania, dopóki sam nie postanowisz o tym opowiedzieć. Opinia ludzi, zwłaszcza w Polsce, nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. To, że ludzie gadają, nie sprawi, że będę mieć, co włożyć do garnka, będę bardziej spełniona w życiu czy szczęśliwa. A ludzie gadać i tak będą, niezależnie co by się zrobiło.

-> Polegania na sobie i samodzielnego poszerzania wiedzy

Można by rzec, że Szwajcaria w gorzki sposób nauczyła mnie życia, bo przecież poleganie tylko na sobie jest jakimś stylem życia, według którego się podąża. Musiałabym tu powrócić ponownie do tematu relacji z Polakami na obczyźnie, ale pomijając zbędne fakty, koniec jest zawsze taki sam. Nie możesz polegać na nikim. Jeśli na czymś Ci zależy, nikt za Ciebie nie będę do tego dążył. Z tym wiąże się również drugi z punktów, który postanowiłam połączyć w jedną całość. Poszerzanie wiedzy na dany temat. Przyjeżdżając do obcego kraju, na pewno nie zna się wszystkich obyczajów i reguł, które tam panują. Tak było z moim przyjazdem do Szwajcarii. Wiele rzeczy było dla mnie absolutną nowością. 


Mogłabym oczywiście spotykać się z kolejną grupą rodaków, wśród których każdy ma inne zdanie na podsunięty temat i powielać ich mylne przekonania w kwestiach prawnych i systemowych, bazując na ich wiedzy. Ale czy to byłoby dobre? Zdecydowanie nie! Mimo że każdy język w dziedzinie polityki, prawa itd. jest bardzo zagmatwany i trudny, mając jakiś problem, nigdy nie zwróciłam się do kogoś, lecz sama szukałam fachowej wiedzy, doszkalałam słownictwo, by rozwiązać go od podstaw. Ostatnią rzeczą, jaką powinno się zrobić, to szukanie pomocy u przypadkowych znajomych...

-> Cieszyć się drobnostkami

Zupełnie nie spodziewałam się, że ten post osiągnie tak sporą ilość tekstu, dlatego zdecydowałam się zakończyć go na tym optymistycznym punkcie. Szwajcaria pokazała mi wiele pięknych miejsc i widoków, obok których kiedyś przeszłabym obojętnie. Dziś cieszy mnie każdy promień słońca w jesienny dzień, każde dzień dobry wypowiedziane na ulicy, każdy zapach domowego ciasta, które przygotowuję. Doceniam każdą chwilę wolnego czasu, każdą rozmowę z najbliższymi, spacer po parku i udaną fotografię. Z nabycia tej cechy cieszę się najbardziej!

























Pomimo tej ogromnej ilości tekstu zdaję sobie sprawę, że w dalszym ciągu nie poruszyłam wszystkich kwestii i nie „wyczerpałam” tego tematu. Jeśli więc po przeczytaniu nasuwają Ci się pytania, bądź chcesz bym nieco dokładniej opisała jakieś wydarzenia czy anegdoty, śmiało pisz w komentarzu!


Dziękuję za przeczytanie!

czwartek, 19 października 2017

Szwajcaria w podróży - Liestal

Moje znajome, które mieszkają w Szwajcarii o wiele dłużej niż ja, często powtarzają: „Ty widziałaś już wszystko i byłaś wszędzie”. Zawsze odpowiadam wtedy, że ten kraj (mimo że jest mały) ma tyle pięknych zakątków i miasteczek, że szkoda jest ich nie poznać i na przekór wynajduję kolejne miejsce, w którym wcześniej mnie nie było. Przykładem takiego miasteczka jest Liestal, do którego trafiliśmy z mężem zupełnym przypadkiem. Kupiliśmy pewną rzecz, którą musieliśmy odebrać w okolicy i tym samym padł pomysł odwiedzenia starówki i spędzenia w ten sposób popołudnia.

Zapraszam na relację z Liestal!

Do szwajcarskich starówek prowadzą okazałe bramy. Bardzo często tuż obok nich stoją wieżyczki (bądź jak w tym przypadku sama brama stanowi wieżę). Charakterystyczne są nie tylko zegary, ale także malowidła, często bramy ozdobione są herbami miasta i kantonu, w którym leżą.

 
Coraz częstszym widokiem na styku Starego i Nowego Miasta są dobudówki do domów mieszkalnych. Przykład takiego połączenia możecie obejrzeć poniżej. Charakterystyczny dom ze starą dachówką i okiennicami został „udoskonalony” maleńkim pawilonem handlowym. Co sądzicie o takich pomysłach architektonicznych?
























W tym dniu w mieście odbywał się festiwal o nazwie 5 Jahre Guggenheim Festival. Można było posłuchać na nim współczesnych piosenek w zupełnie innej wersji i w wykonaniu chóralnym, co było całkiem ciekawym doświadczeniem.
























Uwielbiam detale szwajcarskich starówek. Jeśli wybieracie się do jakiegokolwiek miasta, warto jest odwracać się na wszystkie strony i ciągle patrzeć w górę. Metalowy but jako szyld sklepu obuwniczego? Dlaczego nie! Stara maszyna do szycia ustawiona przed zakładem krawieckim? Koniecznie!

























O dziwo w tym mieście ratusz nie był zbyt okazały. Nie został stworzony w starym, widocznym z daleka budynku, jak to zazwyczaj jest.


A oto budynek starego ratusza, który o wiele bardziej pasuje do tej funkcji. Pięknie zdobiony budynek powstał w 1568 r. i pokrywają go malowidła, przedstawiające ważne wydarzenia z życia miasta. Na pierwszym piętrze tej budowli znajdują się wczesnobarokowe eksponaty.



No i w końcu mogę Wam przedstawić dowód na to, że jestem najbardziej pechową osobą na świecie! Już nieraz mówiłam, że wszędzie tam, gdzie pojadę zawsze występują roboty drogowe, atrakcje są zamknięte z powodu remontów i rekonstrukcji właśnie tego dnia i wszystko dookoła jest rozkopane. Ta dam! Całe Stare Miasto wyglądało jak pobojowisko (szkoda, że ta informacja nie była zamieszczona na stronie internetowej miasta). Nawet pogoda się w tym momencie popsuła...


No cóż, trzeba było wybrnąć jakoś z tej sytuacji. Postanowiłam zatem fotografować budynki od pewnej wysokości w górę, ale humor miałam dość solidnie popsuty, co też spowodowało, że szybko zwinęliśmy się do domu.

























Szwajcaria słynie z zamiłowania do malowideł na ścianach budynków. Oto jeden z przykładów takiego dzieła.
























Szwajcarskie wystawy sklepowe zawsze kryją wiele smaczków (dosłownie i w przenośni :)). Cukiernie prezentują swe wypieki, a reklamy sklepów są oryginalne i niesztampowe.























Podczas gdy w wielu krajach świata dzieci „zabijają się” o najnowsze smartfony i interaktywne zabawki, w Szwajcarii wygląda to zupełnie inaczej. Dzieci bawią się najczęściej figurkami zwierząt hodowlanych, drewnianymi klockami czy (jak na zdjęciu poniżej) wycinankami.


Ciekawym pomysłem dla najmłodszych jest także wypożyczalnia gier planszowych. Tego typu bibliotekę widziałam po raz pierwszy i przyznam, że bardzo mi się spodobała.

























Szwajcarskie miasto bez fontanny z wodą pitną? Nie ma szans!


Z każdego punktu Starego Miasta widać biało-czerwoną wieżyczkę z zegarem. To część kościoła (St. Martin Stadtkirche).


 
I na tym zakończyła się nasza wizyta w tym miasteczku. Być może wybierzemy się tam ponownie, ale na pewno po zakończeniu prac budowlanych!

Czy coś w tym miasteczku szczególnie przykuło Waszą uwagę?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...