niedziela, 30 kwietnia 2017

Ballada o ślubnych przygotowaniach #1

Jeśli ktoś z Was myśli, że okres przygotowań jest najgorszą częścią ślubu, to … zdecydowanie ma rację! Nie znam osób, które przeszłyby bezboleśnie i bezproblemowo przez ten etap życia. O tym, jak doszło do podjęcia decyzji o zawarciu związku małżeńskiego, pisałam już w tym wylewnym poście – LINK. Dziś chciałabym opowiedzieć Wam o naszych ślubnych przygotowaniach i sprzedać kilka rad, które być może będą Wam pomocne przy organizacji Waszego Wielkiego Dnia.

Zapraszam do lektury!

Po pierwszych rozmowach na temat tego, w jaki sposób wyobrażamy sobie całą ceremonię, jak i przyjęcie, mieliśmy już pewien pogląd, w którym kierunku chcielibyśmy pójść. Oboje przez całe życie byliśmy bardzo sceptycznie nastawieni do samej instytucji małżeństwa i typowych polskich wesel, dlatego chcieliśmy to zrobić po naszemu. Nie ukrywajmy, że wpływ miało na to również nasze podróżowanie, które poszerzyło nasze horyzonty i byliśmy bardzo otwarci na wszelkie innowacje tego dnia.



          - Ustalcie najbardziej podstawowe kwestie i dojdźcie do kompromisów.

Pierwszym i chyba najważniejszym elementem do ustalenia jest rodzaj ślubu, na który decyduje się przyszła Młoda Para. W naszym przypadku obyło się bez większych dyskusji: oboje od początku wiedzieliśmy, że w grę wchodzi ślub cywilny. Wybór miesiąca czy nawet ostatecznej daty warto jest zaklepać już na rok przed ślubem. Inną kwestią jest ustalenie, czy chcemy zorganizować typowe wesele, a może jedynie obiad w restauracji. Te rozważania zajęły nam trochę czasu. Na początku byliśmy w 100% przekonani, że zaprosimy najbliższych na weselny obiad, jednak z biegiem czasu oboje stwierdziliśmy, że da się zorganizować przyjęcie weselne, które będzie nam odpowiadać i nie będziemy musieli z zażenowaniem wspominać tego dnia.

          - Inspirujcie się!

Po kilku wstępnych założeniach pomocny okazał się internet, a w nim strony i blogi ze ślubnymi inspiracjami. Mój mąż pozostawił mi kwestię dekoracji, bo przyznał, że zupełnie się na tym nie zna i ja z pewnością lepiej się tym zajmę, lecz … sama nie miałam wtedy żadnego wyobrażenia dekoracji czy kolorystyki. Nie należę do kobiet, które od najmłodszych lat śniły o przebiegu ceremonii i już na długo przed ślubem miały w głowie cały zamysł tego przedsięwzięcia. Przejrzałam zatem miliony stron i zdjęć, aż w końcu jak grom z jasnego nieba spadła myśl: FIOLET! Jeden z moich ulubionych kolorów, który w połączeniu z bielą i zielenią tworzył absolutnie to, czego szukałam. Rozpoczynając przygotowania (był to maj zeszłego roku) na każdym kroku można było napotkać lawendę, która bardzo mi się podoba, więc dodatkowo wymyśliłam sobie, że to te kwiaty mają stanowić podstawę dekoracji. W późniejszym etapie przygotowań musiałam jednak zmierzyć się z gorzką rzeczywistością: otrzymałam informację, że lawendę w kwietniu będzie bardzo trudno zdobyć (o ile w ogóle będzie to możliwe). Ostatecznie pozostał zatem sam kolor, a reszta okazała się być miłą niespodzianką.



          - Kto trafi na listę wyróżnionych?

Tworzenie listy gości jest zawsze dość kontrowersyjnym etapem. Często zdarza się tak, że Para Młoda szybko dochodzi do porozumienia, ale schody pojawiają się w momencie, gdy w tę czynność włącza się rodzina. Moja rada? Jeśli nie chcecie urządzać hucznego przyjęcia na 300 osób i nie interesuje Was zapraszanie piątej wody po kisielu ani osób, których nie widzieliście od 20 lat, bądźcie asertywni! Moim założeniem od samego początku była obecność najbliższych mi osób, z którymi nadal utrzymuję dobry kontakt. Żyjąc za granicą, kontakty międzyludzkie ulegają rozwiązaniu – to niezaprzeczalny fakt. Jeśli więc ktoś nie kontaktował się ze mną przez długi czas i nie miał potrzeby spytać się, co u mnie słychać, ja nie miałam potrzeby spotkać tej osoby na moim ślubie. Ostatecznie na naszym przyjęciu bawiła się najbliższa rodzina (z mojej strony byli to dziadkowie, rodzice, rodzeństwo, rodzeństwo rodziców oraz najbliższe kuzynostwo) oraz duże grono najwspanialszych przyjaciół. Nasza lista gości zmieniała się w trakcie przygotowań. Znalazły się osoby, które zostały z niej skreślone, jak i takie, które dopisaliśmy w ostatniej chwili. Warto jednak na początku przygotowań stworzyć wstępną listę gości. Będzie to przydatne np. przy szukaniu sali weselnej. Wspólnie należy zastanowić się także nad wyborem świadków. U nas zostali nimi nasi najlepsi przyjaciele, którzy swoje zadania wykonali rewelacyjnie!



         Wycinek pochodzi ze strony justmarry.pl

         - Koszy, koszty i jeszcze raz wydatki...


Nie ma również co ukrywać, że ze ślubem wiążą się spore wydatki. W tej kwestii nie mogę udzielać jakichkolwiek rad, ponieważ każdy żyje tak, jak uważa. Osobiście nie chciałabym wiązać się w żadne kredyty, zwłaszcza na początku wspólnej drogi, dlatego decyzja o ślubie została podjęta, gdy zaoszczędziliśmy już wystarczającą kwotę. Nie orientując się w polskich cenach (zwłaszcza ślubnych atrybutów) ustaliliśmy wstępny budżet, który był dla nas odpowiedni do tej uroczystości. Życie nieco zweryfikowało nasze plany i ostatecznie ta suma została nieznacznie przekroczona, na co też trzeba się nastawić. Nie chcieliśmy również angażować w wydatki rodziców, lecz jeśli Wasza decyzja jest inna, to warto przeprowadzić rozmowę o tym, jak zostaną podzielone wydatki. Ustalcie również, co jest dla Was priorytetem, na którym nie zamierzacie oszczędzać (w naszym przypadku była to muzyka i zdjęcia), a gdzie możecie szukać oszczędności (może niektóre rzeczy warto zrobić samemu?).


         - Miejsce uroczystości i przyjęcia

Miejsce, które wybierzemy, może decydująco wpłynąć na poziom zadowolenia nas samych, jak i gości. Wbrew pozorom nie jest to wcale łatwy wybór i należy rozważyć wiele czynników. Przy tym etapie przygotowań powinniśmy znać już wstępną liczbę gości, gdyż wiele sal organizuje wesela od jakiegoś minimalnego pułapu, poniżej którego nie schodzą. Przy dużych weselach sala powinna być również możliwe jak największa, by goście mieli swobodę. Ważny jest także połap cenowy, na który możemy sobie pozwolić. Zwróćcie uwagę, czy w cenę talerzyka wchodzą napoje, ciasta i inne dodatki, czy też wszystko liczone jest osobno (to zdecydowanie zwiększy cenę ostateczną). Poza względami estetycznymi należy pomyśleć o samej lokalizacji. Czy nasi goście będą mieć dobry dojazd, czy też będziemy musieli zatroszczyć się dodatkowo o transport lub/i noclegi. Na plus danego miejsca może działać indywidualna oferta ślubna, która może odciążyć Was przy niektórych przygotowaniach.




Wybór miejsca naszej uroczystości był wiadomy od początku. Od wielu lat, gdy tylko pojawiał się temat ślubu, wiedzieliśmy, że zdecydujemy się na Pałac Mierzęcin. Miejsce o tyle dla nas wyjątkowe, że był to nasz pierwszy wspólny wyjazd, podczas którego zaczęło między nami iskrzyć. Wzięliśmy pod uwagę to, że Pałac znajduje się w odległości około 60 km od mojego rodzinnego miasta oraz fakt, że na naszym ślubie mają pojawić się osoby zza granicy. Praktycznie z każdym z gości dogadywaliśmy się indywidualnie, by znaleźć najlepsze dla niego rozwiązanie. Ostatecznie osoby, które przyjeżdżały własnym transportem otrzymały pokoje w Pałacu, a z mojego rodzinnego miasta miały zapewniony transport na i z przyjęcia. Zawsze marzył mi się ślub w pięknej scenerii, dlatego byłam wniebowzięta, gdy okazało się, że ślub cywilny zawrzeć możemy w budynku Pałacu (poza Urzędem Stanu Cywilnego). Bez chwili wątpliwości zdecydowaliśmy się na tę opcję, która (mimo że dodatkowo płatna) była najlepszą z możliwych decyzji.

A jak u Was wyglądały przygotowania ślubne? Czy na tym etapie przygotowań pojawiły się jakieś trudności? A może ten okres macie jeszcze przed sobą?

środa, 26 kwietnia 2017

Co się u mnie dzieje?

W ostatnim czasie pozwoliłam sobie na krótką przerwę od blogowania. Od dawna posty na blogu pojawiały się z zegarkiem w ręku co 2 dni, teraz jednak moja sytuacja życiowa tłumaczy moją nieobecność. Z Polski powróciłam bowiem, będąc żoną! Jak się pewnie domyślacie, przygotowania zajęły mi sporo czasu, a nasz powrót do Szwajcarii również był dość nietypowy. Ostatecznie dopiero dziś znalazłam chwilę, by wystukać krótki tekst, w którym opowiem Wam nieco, jak wyglądały ostatnie dwa tygodnie mojego życia.


Zapraszam na post!

-> Nasza podróż rozpoczęła się 10. kwietnia. W godzinach porannych postanowimy wyruszyć w drogę, lecz wcale nie prowadziła ona do Polski. W związku z tym, że nie byliśmy w stanie zsynchronizować naszych urlopów i pojechać w podróż poślubną, stwierdziliśmy, że zrobimy sobie wypad przedślubny w ramach odstresowania i relaksu. Ten pomysł był strzałem w dziesiątkę! Na miejsce wyjazdu wybraliśmy miejscowość Karlovy Vary w Czechach, gdzie spędziliśmy kilka dni. Dodatkowo udało nam się zwiedzić pobliski zamek Loket, którego główną atrakcją jest sala tortur. Jadąc w kierunku Polski zatrzymaliśmy się również przy znanym niemieckim zamku Moritzburg.




-> W Polsce od razu wpadliśmy w wir ślubnych przygotowań. Już pierwszego dnia byłam umówiona na zrobienie ślubnych paznokci. Jak najszybciej chcieliśmy się także uporać z dekoracjami i dodatkami, które zdecydowaliśmy się zrobić sami. Na każdym etapie ich tworzenia dzielnie pomagała nam również moja siostra. W przerwie pomiędzy przygotowaniami wybraliśmy się także do kina na film Piękna i Bestia, który mnie osobiście oczarował.




-> Wypadające w międzyczasie Święta Wielkanocne wytrąciły nas nieco z przygotowań. Pierwszy raz od 5 lat spędziliśmy je w Polsce, wspólnie z rodziną. Oczywiście tydzień przed ślubem nie mogłam pozwolić sobie na błogie obżarstwo, a jedzenie na świątecznym stole bardzo zachęcało do grzechu. Mogę śmiało powiedzieć, że Wielkanoc była treningiem mojej silnej woli.




-> Ostatni tydzień był czasem spotkań z przyjaciółmi, którzy jednocześnie byli naszymi gośćmi weselnymi. Nie mogliśmy odmówić sobie ostatnich spotkań, będąc jeszcze wolnego stanu ;) Nie obyło się także bez omówienia szczegółów naszej uroczystości z wszystkimi zaangażowanymi w przygotowania osobami, jak i naszymi świadkami. Ostatnie przymiarki, próbny makijaż, wizyta u kosmetyczki czy zakup wszystkich najważniejszych i najpotrzebniejszych rzeczy – tak spędziliśmy ostatnie chwile wolności. 

-> Dzień przed ślubem wyjechaliśmy do miejsca ślubu, czyli Pałacu Mierzęcin. Zatrzymaliśmy się tam w przepięknym apartamencie dla nowożeńców i zapoznaliśmy się z całą okolicą. Wprowadziliśmy ostatnie poprawki w wygląd sali, rozłożyliśmy winietki z imionami gości i szlifowaliśmy nasz pierwszy taniec.




-> W sobotę wstaliśmy dość wcześnie, ale nie mogę powiedzieć, by nasz sen został specjalnie zakłócony przez nerwy. Chyba do ostatniej chwili ślubny stres nam się nie udzielił, jednak mój organizm zareagował na tę nietypową sytuację dość specyficznie: nie byłam w stanie jeść, co w moim przypadku jest dość dziwne. 

-> Po ustaleniu ostatnich szczegółów z przybyłymi filmowcami i fotografem oraz przybyciu świadków rozdzieliliśmy się do dwóch różnych pokoi i rozpoczęliśmy przygotowania. Fryzjer, makijaż, ubranie i efekt końcowy, który wywołał u mnie samej ogromną falę wzruszenia. Niestety przez cały nasz pobyt w Polsce pogoda nie dopisywała i również tego dnia płatała ona figle. Udało nam się jednak znaleźć 10 minut względnej pogody, by zrobić kilka zdjęć ślubnych na zewnątrz w pięknym otoczeniu Pałacu. Goście powoli zaczęli zbierać się w sali, której odbyła się Ceremonia, a my wykorzystaliśmy jeszcze ten czas na zdjęcia z rodzicami i świadkami.




-> Sama Ceremonia Zawarcia Związku Małżeńskiego była dla nas bardzo emocjonująca i piękna. Oboje (mimo że nie znosimy tak patetycznych okazji) wzruszyliśmy się. Wszystko wyszło idealnie. Po złożeniu życzeń przez gości czekała na nas niespodzianka przygotowana przez obsługę Pałacu. Zrobiliśmy wspólne zdjęcie z gośćmi i przeszliśmy do sali, gdzie odbył się obiad weselny oraz przyjęcie, na którym wybawiłam się świetnie!



-> Oczywiście położyliśmy się bardzo późno spać, a w niedzielę wstaliśmy już o 8:00 rano, by móc przywitać się z naszymi gośćmi jeszcze na śniadaniu. Po załatwieniu wszystkich poweselnych spraw zapakowaliśmy cały samochód kwiatami i pojechaliśmy jeszcze do moich rodziców na obiad. Czas bardzo nas gonił, a przed nami były jeszcze standardowe zakupy – w końcu przez najbliższy rok nie uda nam się odwiedzić kraju. Ostatecznie wyjechaliśmy w drogę powrotną około godziny 17:30 i już o 22:00 szukaliśmy noclegu, gdyż byliśmy tak bardzo zmęczeni. Przenocowaliśmy w jednym z Zajazdów, który mijaliśmy po drodze, a następnego dnia kontynuowaliśmy naszą podróż do domu. Na granicy oczywiście nie obyło się bez kontroli, której teraz nie jesteśmy już w stanie uniknąć (szczęście nas opuściło!). Do domu dojechaliśmy w poniedziałek o godzinie 16:00 i mieliśmy jeszcze chwilę, by rozpakować przywiezione rzeczy.



W głowie mamy jeszcze mnóstwo pięknych wspomnień, jednak bardzo szybko byliśmy zmuszeni powrócić do rzeczywistości: pracy i pozostałych obowiązków.

Gdy już na nowo wdrążę się w rytm blogowania, z pewnością przygotuję dla Was kilka relacji. Wśród nich:

  • opis naszego pobytu w miejscowości Karlovy Vary
  • relację z zamku Loket i Sali Tortur (post 18+)
  • relację z zamku Moritzburg
  • dokładniejszą relację z naszego dnia ślubu, gdy tylko uda mi się zorganizować jakieś zdjęcia.

Ponadto chciałabym opowiedzieć Wam również o całym okresie przygotowań i dekoracjach, które sami przygotowywaliśmy, a także stworzy mały poradnik, na co zwrócić uwagę podczas przygotowywania tego wyjątkowego dnia (lepiej uczyć się na błędach innych! ;)). Jeśli więc ten etap życia jest jeszcze przed Wami to zachęcam do podsyłania tematów, które Was interesują.

Koniecznie dajcie znać, na który z postów czekacie najbardziej!

czwartek, 20 kwietnia 2017

Jedz, pij, żuj! #11 - Dr. Oetker The Take Away Pizza

Za pośrednictwem europejskiej strony theinsiders.eu zostałam zaproszona do kampanii serii nowych produktów Dr. Oetkera. Należą do niej 3 rodzaje pizzy o nazwie The Take Away, która charakteryzuje się wypełnionymi brzegami. W Szwajcarii jest to swego rodzaju nowość. Jak dotąd żadna marka nie wypuściła mrożonych pizz tego typu. Nie spotkałam się również z taką ofertą w pizzerii.


Czy pizze Dr. Oetkera staną się innowacją na szwajcarskim rynku gotowych produktów? Jak smakują pizzy The Take Away i która z nich jest najlepsza?




Opis kampanii
Biorąc udział w kampanii, otrzymałam możliwość zwrotu pieniędzy za przetestowane pizze. Za przeznaczoną kwotę (35 franków) mogłam kupić 4 pizze, a następnie po przedstawieniu paragonu ta kwota zostanie mi zwrócona na konto. Osobiście zdecydowałam się na kupno trzech pizz – po jednej z każdego rodzaju, by spróbować każdej i wydać obiektywną opinię. W testach towarzyszył mi oczywiście mój ukochany (samodzielne zjedzenie trzech pizz przed ślubem pewnie nie byłoby zbyt dobrym posunięciem :P). Dodatkiem do kampanii jest 20 bonów rabatowych w wysokości 2 fr., które mogę rozdać znajomym oraz ręcznik z pizzą.

Słowo od producenta
Najnowsza seria pizzy Dr. Oetkera to smak i wygląd oryginalnych, autentycznych amerykańskich pizz. Dodatkowo zaskakuje brzegami, które wypełnione są sosem pomidorowym.

The Take Away Super Cheese – ser, ser i jeszcze raz ser.
The Take Away Salami Extra – klasyczna pizza z dodatkiem salami
The Take Away New York Style – pizza z dodatkiem bekonu, salami i czerwonej cebuli


Najbardziej serowa wersja pizzy charakteryzuje się obecnością 4 rodzajów sera. Znajduje się na niej mozzarella, Monterey Jack, dojrzały cheddar oraz emmentaler. Całość dopełnia sos pomidorowy, którym wypełnione są także brzegi. Osobiście ten rodzaj pizzy najbardziej mi smakował. Najbardziej podstawowa wersja, która zawierała jedynie sos i ser miała w sobie to coś. Ser pięknie przyrumienił się w piekarniku i smakował wprost wybornie. Mój narzeczony był zupełnie odmiennego zdania. Według niego brakowało w niej jakichkolwiek dodatków.



Pizza z salami zawierała identyczny sos pomidorowy oraz ser mozzarella. Charakteru dodawały jej plasterki lekko słonego salami. Ten rodzaj był dla mnie odrobinę bez wyrazu. Piekliśmy ją dwa razy i w obu przypadkach sos dość dziwnie reagował, przybierając nieco zupną konsystencję. Tym razem zgodnie postanowiliśmy dać tej pizzy drugie miejsce.



Byłam ciekawa ostatniego rodzaju pizzy, który został nazwany New York Style, ale szczerze mówiąc, jeśli tak smakuje Nowy Jork, to nie mam chęci tam pojechać. Pizza jest przepełniona dodatkami. W środku znajdziemy: bekon, salami, czerwoną cebulę, sos pomidorowy i BBQ oraz (oczywiście) ser mozzarella. Osobiście nie przepadam za cebulą w żadnej postaci i na palcach jednej reki mogę policzyć potrawy, w których obecność cebuli mi nie przeszkadza. Tutaj było jej zdecydowanie zbyt dużo i była tak intensywna, że zabijała smak innych dodatków. Mój narzeczony był jednakże zachwycony porcją cebuli, którą mógłby jeść garściami. 






























Mimo zapracowanego trybu życia rzadko decydujemy się na kupno mrożonej pizzy. Jeśli już to kupujemy raczej pizze z serii wykonane domowym sposobem, które przechowywane są w lodówce, a nie w zamrażalkach. Czy testowane pizze zachęciły mnie do częstszego sięgania po mrożonki? Raczej nie. Czy pizze z wypełnionymi brzegami zachwyciły mnie swoim smakiem? Jeśli chodzi o same ranty, to jest to zdecydowanie dobry pomysł, ku któremu bym się skłaniała. Jedząc pizzę, zazwyczaj tą część wyrzucam, a w takim przypadku chętnie jadłam ją do końca. Te konkretne pizze Dr. Oetkera nie powaliły mnie jednak na kolana. Wszystkie trzy rodzaje miały identyczną podstawę, a położenie kilku dodatków nie powodowało, że doznania smakowe podczas jedzenia każdej z nich były skrajnie różne. Wypełnionym brzegom mówimy zdecydowane tak, ale czekamy na nieco lepsze ich wykonanie.


Czy znajdują się tutaj fani pizzy? Jaka jest Waszą ulubioną?

wtorek, 18 kwietnia 2017

10 miejsc w Szwajcarii, które warto zobaczyć!

Dzisiejszy post stanowi krótkie podsumowanie moich podróży po Szwajcarii. Jest to zupełnie subiektywna lista miejsc, które warto zobaczyć podczas pobytu w tym kraju lub przejeżdżając przez niego. Owe atrakcje podzieliłam na dwie grupy. W pierwszej z nich znajdują się miejsca, do których wstęp jest odpłatny, druga część to darmowe atrakcje.

Co warto zobaczyć w Szwajcarii?

-> Rheinfall
Atrakcja dla każdego


Wszystkie osoby, które znam, zgodnie potwierdzają, że Rheinfall to atrakcja, którą widzieli już wielokrotnie i pierwsze miejsce, które pokazują rodzinie, gdy ta przyjeżdża z wizytą. Sama widziałam już Rheinfall kilka razy i widoki są naprawdę świetne. Wodospad na Renie, bo o nim mowa, jest największym pod względem przepływu wody wodospadem w Europie. Poza główną atrakcją na tym terenie można zwiedzić również zamek Laufen z muzealną wystawą (wejście w cenie biletu), a także przepłynąć statkiem na sam środek wodospadu, gdzie znajduje się punkt widokowy (rejs jest dodatkowo płatny). Na miejscu posilić można się w licznych restauracjach. Atrakcjami dla najmłodszych są place zabaw.

Miejsce otwarte: 365 dni w roku
Godziny otwarcia: w zależności od pory roku
Koszt biletu: dorośli – 5 fr, dzieci (6-16 lat) – 3 fr.


-> Jungfrau
Atrakcja dla miłośników gór


Przyznaję, że na samym szczycie Jungfrau jeszcze nie byłam, ale odkąd tylko zamieszkałam w Szwajcarii jest to moje marzenie. Póki co wędrowaliśmy jedynie u podnóża góry, docierając do linii wiecznego śniegu. Nawet w niższych partiach gór widoki są nieziemskie, więc domyślam się, jak pięknie musi być na szczycie Jungfrau. Do tego miejsca prowadzi najwyżej położona w Europie kolejka zębata, a szczyt znajduje się na liście dziedzictwa kulturalnego UNESCO. Na szczycie Jungfrau znaleźć można mnóstwo atrakcji, takich jak np.: platforma widokowa Sphinx czy pałac lodowy.


Miejsce otwarte: 365 dni w roku
Koszt biletu: ustalany jest indywidualnie w zależności od wieku pasażera, daty wjazdu i miejsca rozpoczęcia podróży. Wyruszając z najniżej położonego punktu trzeba liczyć się z kwotą ponad 150 fr. za osobę.


-> Zoo Zürich
Rozrywka rodzinna



Oczywiście znajdą się głosy mówiące, że zoo w Zurychu jest przereklamowane i niewarte uwagi. Moim zdaniem jest to jednak najlepsze zoo w Szwajcarii, gdzie gołym okiem widać, jak bardzo dba się tam o zwierzęta. Co chwilę powstają nowe, większe areały, a zoo powiększa tym samym swoją powierzchnię, która już dziś do małych nie należy. W ostatnim czasie powstał ogromny wybieg dla słoni, a słynna Masoala (sztuczny las tropikalny) stała się miejscem życia wielu gadów i gatunków małp, które kamuflują się w otoczeniu egzotycznych roślin.


Miejsce otwarte: 365 dni w roku
Godziny otwarcia: w zależności od pory roku
Koszt biletu: dorośli (od 25 r.ż) – 26 fr, młodzież (16 – 24 lat) – 19 fr, dzieci (6 – 15) – 13 fr.


-> Aareschlucht
Dla ceniących uroki natury


Wąwóz Aareschlucht to wąwóz położony w miejscowości Meiringen, wydrążony przez rzekę Aare. Jego długość to 1,4 km. Turyści mogą przemieszczać się wzdłuż niego na specjalnie przygotowanej kładce, której szerokość dochodzi do 200 m, momentami jednak sięga zaledwie 1 m. Ciekawe wydrążenia w skałach i efekty pracy samej natury czynią to miejsce godnym uwagi. W tym samym miasteczku niedaleko wąwozu znajduje się również muzeum Sherlocka Holmesa oraz wodospad, do którego prowadzi kolejka.


Miejsce otwarte: sezonowo; dzień otwarcia – 14.04.2017, dzień zamknięcia – 1.11.2017
Godziny otwarcia: 8:30 – 17:30 (w lipcu i sierpniu do 18:30)
Koszt biletu: dorośli - 8,50 fr, dzieci (6 – 16 lat) – 5 fr


-> Biblioteka w St. Gallen
Dla osób, która chcą poczuć się wyjątkowo


Najstarsza biblioteka w Szwajcarii z pewnością robi wrażenie! Tomy opasłych tomów ksiąg liczących setki lat są na wyciągniecie ręki. Główna sala utrzymana jest w barokowym stylu. Sufit pokrywa przepiękne malowidło, a całość wygląda, jak gdyby wkroczyło się do biblioteki rodem z magicznej szkoły Hogwardu. Oko w oko stanąć można tam również z mumią. Niestety w bibliotece panuje absolutny zakaz robienia zdjęć, dlatego powyższa fotografia pochodzi z oficjalnej strony internetowej. Przed wejściem założyć należy specjalne kapcie, które zabezpieczają podłogę przed zniszczeniem. Cała atmosfera tego miejsca pozwala poczuć się wyjątkowo.

Godziny otwarcia: 10:00 – 17:00
Koszt biletu: dorośli – 12 fr, uczniowie i studenci – 9 fr.


-> Zamki w Bellinzonie
Dla wielbicieli fortec


Jeśli ktoś chętnie wybiera się na spacery po zamkach, to z pewnością odnajdzie się w Bellinzonie, gdzie znajdują się trzy obiekty tego typu: Castelgrande, Montebello i Sasso Corbaro. Wstęp na sam teren zamków jest bezpłatny. Opłaty występują jedynie, gdy chce się zobaczyć muzealne eksponaty. Kamienne zamki otoczone murami obronnymi pozwalają cofnąć się w czasie i natchnąć odrobiną historii. Pięknym dodatkiem do całości są malownicze widoki na szwajcarskie góry.



Godziny otwarcia: teren zamku Castelgrande – 9:00 – 22:00
Montebello – 10:00 – 18:00
Sasso Corbaro – 10:00 – 18:00 (zamknięte w poniedziałki)


-> Miasteczko Einsiedeln
By poczuć szwajcarski klimat


To chyba najbardziej subiektywna opinia w tym zestawieniu. Kocham to miasto! Ma dla mnie w sobie coś tak pozytywnego i uroczego, że nie można się w nim nie zakochać. Być może nie obfituje ono w niezliczoną liczbę atrakcji, ale samo w sobie jest piękne. W Einsiedeln zobaczyć można klasztor, a w nim Czarną Madonnę, kompleks skoczni narciarskich, a także typowe szwajcarskie zabudowania. Dla wielbicieli sportów zimowych znajduje się wyciąg narciarski.


-> Kanton Ticino (Tessin)
Gdy chcesz poczuć powiew ciepłego wiatru



Jeśli miałabym wybrać mój ulubiony region Szwajcarii, to w pierwszej kolejności wspomniałabym o kantonie Ticino. Graniczące z Włochami szwajcarskie województwo jest najcieplejszym obszarem w kraju, gdzie bez wyjeżdżania za granicę można poczuć włoski klimat. Językiem, którym posługuje się ludność, zamieszkująca Ticino, jest język włoski, a w dodatku natrafić można tam na niespotykane widoki.


-> Bern, Berno
Dla tych, którzy są ciekawi jak wygląda nie-stolica


Nie sposób nie wspomnieć w tym zestawieniu o mieście, uważanym za stolicę Szwajcarii. W mieście znajduje się wiele darmowych atrakcji turystycznych. Godna uwagi jest niewątpliwe sama starówka, na której zatrzymać można się przy Zytglogge (wieży z zegarem). Przez Berno przepływa rzeka Aare, która charakteryzuje się swoim oryginalnym kolorem i jest ciekawym obiektem do fotografowania. Jest to także miasto fontann. Berno ma wiele do zaoferowania.


-> Taubenlochschlucht
Dobre miejsce na spacery



Kolejny wąwóz na mojej liście jest bezpłatną atrakcją, której nie można ominąć. Szczególnie pięknie prezentuje się jesienią i wiosną, ale w pozostałe pory roku również można go odwiedzić. Kojący szum wody towarzyszy przy pokonywaniu kolejnych metrów tunelu. Po raz kolejny cudowne widoki, które wyszły spod ręki Matki Natury. W okolicy wąwozu znajduje się również park ze zwierzętami.


Jeśli byłyście w Szwajcarii i widziałyście jakieś ciekawe miejsca, koniecznie dajcie znać w komentarzu, bym mogła zaktualizować tę listę!

Która atrakcja wydaje Wam się najciekawsza?

niedziela, 16 kwietnia 2017

Coś pysznego #29 - Gołąbki bez zawijania

W ostatnim czasie szalałam z domowymi obiadkami. Mimo że czasu nie mam zbyt wiele, to starałam się codziennie przygotować pyszny i pożywny posiłek i nie jest dla mnie problemem poświęcić mu nieco więcej uwagi. Tym samym pokusiłam się o zrobienie gołąbków bez zawijania. Jest to tez fajna propozycja na jedno ze świątecznych dan.

Jeśli lubicie tego typu potrawy, to zapraszam do wypróbowania tego przepisu!


Składniki:

2 kostki bulionowe
400 g białej kapusty
60 g koncentratu pomidorowego
500 g mięsa mielonego
0,75 szkl. ryżu
0,5 szkl. kaszy mannej
2 jajka
2 łyżki mąki pszennej
3 łyżki śmietany
sol i pieprz do smaku


Wykonanie:

Kapustę zetrzeć na tarce o grubych oczkach lub cienko poszatkować.
Mięso wymieszać z kapustą, ryżem, kaszą manną i jajkami.
Przyprawić solą i pieprzem do smaku i dokładnie wymieszać.
Uformować owalne gołąbki. Obtoczyć je w mące i usmażyć na rumiano.
Podlać 1 l gorącej wody, wrzucić kostki bulionowe i dodać koncentrat.
Gotować na małym ogniu pod przykryciem około 45 – 50 min.
Na koniec dodać śmietanę.


Gołąbki podałam z makaronem typu pappardelle, ale dobrze smakują również z ziemniakami.

Życzę Wam spokojnych Świąt!

piątek, 14 kwietnia 2017

Szwajcarskie zakupy okiem pracownika

W ostatnim poście, w którym opowiadałam Wam na temat ciekawostek ze Szwajcarii poruszyłam temat związany z szeroko pojętym elementem naszego codziennego życia, jakim są zakupy. Szwajcaria jest dla mnie krajem, który dość innowacyjnie podchodzi do wielu życiowych kwestii, co dla mnie jest jak najbardziej plusem, dlatego o wiele chętniej wybieram się na zakupy właśnie tutaj. Dziś chciałabym ugryźć temat z drugiej strony. Jak wygląda sytuacja widziana oczami osoby zatrudnionej w handlu? Czasem mam wrażenie, że w Polsce jest to jeden z głównych zawodów, który wybiera się z braku lepszych ofert. Czy tak jest również w Szwajcarii? Jakie tajemnice skrywa ten zawód?

Zapraszam do lektury!







Jedną z głównych różnic, która widoczna jest już przy pierwszym kontakcie z pracą z żywnością jest fakt, że zarówno w lokalach gastronomicznych jak i sklepach spożywczych do pracy nie jest potrzebna książeczka sanepidowska tudzież inne badania lekarskie. Potencjalny pracownik nie musi okazywać żadnych zaświadczeń czy dokumentów na temat własnego zdrowia. Często na rozmowach kwalifikacyjnych pojawia się jedynie pytanie, czy istnieją jakiekolwiek przeciwwskazania zdrowotne do wykonywania konkretnego zawodu. 


Przeszkolony pracownik w Szwajcarii to najbardziej poszukiwany typ. Muszę w tym momencie zaznaczyć, że w najbogatszym kraju szkoły zawodowe są chętnie uczęszczane i mają dobrą opinię. Nie ma nic wstydliwego w ukończeniu tego rodzaju szkoły. Wręcz przeciwnie: szkoły zawodowe (Berufsschule) uczą wiedzy specjalistycznej dla danego zawodu. A jeśli ktoś w wieku lat nastu widzi się w roli sprzedawcy, to rozpoczyna kształcenie na kierunku Detailhandel. Tu ma on do wyboru, czy chce być specjalistą od sprzedaży żywności, czy też tekstylii i obuwia. 




Można zatem oczekiwać, że obsługujący nas sprzedawca jest dobrze wykształcony i nie wykonuje tej pracy z braku lepszych ofert. Oczywiście zdarza się tak, że osoby, które nie posiadają wykształcenia w tym kierunku, otrzymują pracę w handlu (najczęściej spożywczym). W tym przypadku najczęściej decyduje odrobina szczęścia i odpowiedni czas aplikacji swojego życiorysu. Trzeba się jednakże liczyć z tym, że pensja osoby, która nie ukończyła szkoły handlowej będzie odpowiednio niższa. Otrzymać pracę w sklepach odzieżowych czy obuwniczych jest trudniej. Tutaj zwraca się ogromną uwagę na wiedzę teoretyczną przyszłego pracownika. Elementem, który może pomóc w znalezieniu takiej pracy jest jedynie szerokie doświadczenie w branży, zdobyte nawet za granicą. Niektóre sklepy (te z wyższej półki) zastrzegają sobie również, że przyjmą do pracy jedynie Szwajcarów z językiem ojczystym, jakim jest szwajcarski dialekt.




Poza przeszkoleniem teoretycznym w czasie szkoły handlowej przechodzi się praktyki (w ciągu trzech lat pracuje się w sklepie cztery dni w tygodniu), gdzie pracownik-uczeń nabywa praktyczne umiejętności i np. uczy się on wszystkiego na temat produktów jego sklepu. Do podstawowych umiejętności zalicza się zatem wskazanie klientom odpowiedniego produktu, wymienienie wszelkich jego cech, znajomość sklepowych marek i produktów specjalnych (np. bezglutenowych) czy podstawowa wiedza na temat, z czym dany produkt można wykorzystać. Osobiście zdziwił mnie fakt, że pracownik supermarketu musi pomóc klientowi w podaniu wszelkich produktów, które będą mu potrzebne np. do przyrządzeniu w domu pizzy czy tortu, gdy ten nie ma przy sobie listy niezbędnych składników bądź przepisu.




W związku z odbywaniem praktyki zawodowej podczas kształcenia wiek, w którym można rozpocząć legalną pracę w handlu wynosi już 14-15 lat. Czas praktyk wlicza się tutaj również w staż pracy i doświadczenie zawodowe. Oczywiście zakres obowiązków, jak i godziny pracy są dla niepełnoletnich inne, lecz również otrzymują oni za swoją pracę wynagrodzenie, od którego muszą odprowadzać podatki.

W zależności od sklepu czas pracy i przerw jest różny. Z zebranych przeze mnie informacji wynika, że w moim regionie (Aargau, Zürich) przeciętna zmiana trwa około 8 – 8,5 h. Pracownik ma doliczone dwie przerwy: około godziny 9.00 występuje Znüni (przerwa na śniadanie), które trwa od 15 do 30 min. Obiad to przerwa, która w zależności od sklepu może trwać od 1 h do 1,5, a nawet 3 h. Niektóre, mniejsze sklepy są w tym czasie zamykane. Zmiana popołudniowa zamiast Znüni odbywa Zvieri – podwieczorek. Nie trudno jest zatem obliczyć, że przy standardowych godzinach pracownik pobliskiego supermarketu spędza w miejscu pracy około 10 h. 





Osoby, które decydują się na pracę w handlu, muszą mieć świadomość, że istnieje absolutny zakaz organizowania urlopów w czasie świątecznym, a więc między innymi przez cały grudzień i w czasie Świąt Wielkanocnych.

Usłyszałam kiedyś opinię na temat największego absurdu w Szwajcarii, która głosi, że banknot o największym nominale – 1000 Fr – jest najłatwiej podrobić. Bron Boże nie zachęcam do takich praktyk. Faktem jest jednak to, że pracownik może odmówić przyjęcia takiego banknotu, a w przypadku niektórych, większych sklepów musi najpierw udać się do specjalnego pomieszczenia, gdzie sprawdzi autentyczność banknotu. Ciekawostką jest również to, że pracownik może wypłacić swoją wypłatę w 3-4 banknotach, co dość zabawnie wygląda.




Jeśli jesteśmy już przy zapłacie za pracę, w Szwajcarii nigdy nie wypłaca się pieniędzy do ręki. Każdy pracownik jest zobowiązany do posiadania konta, na które wpływają zarobione pieniądze. Jeśli ktoś dopiero przyjechał do kraju i jeszcze takiego konta nie posiada, możne otrzymać swoją wypłatę dopiero po jego założeniu. W Szwajcarii nie ma również minimalnej pensji. Kwota dla każdego jest ustalana indywidualnie, a pracownicy z zasady nie rozmawiają ze sobą o tym, ile zarabiają. To główny temat tabu.

W żadnym miejscu w Szwajcarii nigdy nie spotkałam się ze zjawiskiem znanym mi z Polski, jakim jest przebijanie dat czy też cen. Sklepy codziennie kontrolują daty ważności produktów świeżych (przetrzymywanych w lodówkach) i z częstotliwością około raz na miesiąc produktów długoterminowych. Produkty lodówkowe, na których widnieje data ważności do dziś, w godzinach popołudniowych zyskują znaczek 50% taniej lub naklejkę z nową ceną (grono ludzi robi w Szwajcarii zakupy tylko po godzinie 16.00, by kupić jedynie produkty z magicznymi naklejkami). W sobotę wykleja się już produkty z datą ważności do niedzieli, które są wtedy zazwyczaj 20% tańsze. Produkty z dłuższą datą ważności (typu makarony, sosy itp.) sprawdzane są rzadziej, a w sklepie tworzony jest zazwyczaj kącik, w którym ustawia się rzeczy z kończącą się datą ważności (około miesiąc wcześniej) i redukuje się ich cenę.



W przypadku zakupów wyprzedażowych zdarza mi się kupić produkty, które były już przecenione kilka razy. W takim przypadku zawsze z ciekawości sprawdzam, ile kosztowałby mnie ten produkt w standardowej cenie. Nigdy nie zdarzyło mi się w Szwajcarii, żebym pod zredukowaną ceną znalazła cenę niższą niż ostatnia. W Polsce widziałam wielokrotnie sytuacje przecen na niby i produkty, które po obniżce kosztowały jeszcze więcej.

Sklepy zazwyczaj decydują się na stworzenie promocji z dwóch powodów: albo mają olbrzymi nadmiar konkretnego produktu albo kończy się jego data ważności. 



Czy miałyście kiedyś do czynienia z pracą w handlu w Polsce bądź za granicą? Jakie są Wasze wspomnienia związane z tym zawodem? Który z przytoczonych faktów z życia sprzedawcy zaskoczył Was najbardziej?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...